Z pierwszej części wpisu o Khao Sok dowiedziałaś/eś się w jaki sposób, spędzając swoje wakacje na wyspie Kho Samui, dostać się do Parku Narodowego. Samo Kho Samui jest piękne, więc możesz pomyśleć „po co mam się tłuc promami i busami 7h, jak tutaj jest tak super?”. Postaram się rozwiać dzisiaj Twoje wątpliwości, opowiadając, co ja tam takiego robiłam.
Wyobrażenia vs. rzeczywistość

Słowo dżungla brzmi dla mnie bardzo dziko. Dlatego tak też wyobrażałam sobie to miejsce. Myślałam, że będziemy mieć problem żeby znaleźć jakąś knajpę, w której da się zjeść. Że będę się „nudzić”, więc w końcu dokończę książki, które czytam. Że będę siedzieć na tarasie i wypatrywać małp. No i w sumie tylko w kwestii z małpami się nie myliłam. Było ich tak dużo, że bałam się przejść. Normalnie blokowały mi drogę na śniadanie. One wyglądają tylko niewinnie, a tak naprawdę makaki są podobno wredne i agresywne. Dlatego nie należy ich karmić i jak to powiedziała Pani z hotelu „należy je ignorować i nie pokazywać, że się boimy”. No super, łatwo mówić, skoro ja się serio bałam. Największą frajdę miałam, jak byłam bezpieczna w domku, a one próbowały wejść do nas przez drzwi balkonowe. No więc małpy to by było na tyle z dzikości tego miejsca. Przynajmniej w części, która nie była jeszcze parkiem narodowym, tylko miejscowością przy jego granicy. Było dużo knajp i to tanich, co najmniej dwa bary z drinkami, a nawet bilard. Co nie zmienia faktu, że gdzie się nie obejrzałam było pięknie.
Nocleg w dżungli – Dzień pierwszy

Do samego parku narodowego należy zakupić wejściówkę za 300 THB (plus 20 THB opłata turystyczna), która jest ważna przez 24h. Do parku niby można wejść samemu, ale ja się na to nie zdecydowałam. Bez przewodnika i tak można iść tylko do jakiegoś punktu. Postanowiliśmy za to wybrać się na dwudniową wycieczkę, z noclegiem pośrodku niczego, w pływających „domkach” na jeziorze Cheow Larn. Pani z hotelu zgodziła się przesunąć naszą rezerwację, tak abyśmy nie stracili pieniędzy za nocleg, gdy będziemy w dżungli ❤️. Przyznam szczerze, że ja nie lubię takich zorganizowanych wycieczek. Mam złe wspomnienia z takich szkolnych. Trzeba było z językiem na brodzie gonić za przewodnikiem, żeby przypadkiem nie pominąć kolejnego pomnika, o którym i tak nikt już nie pamięta. Dobrze, że dałam szansę wycieczce do dżungli. Bo co to był za trip, to ja nigdy nie zapomnę.
Zaczynamy

Kierowca odebrał nas z hotelu zaraz po śniadaniu. Po jakichś 45 minutach byliśmy przy wejściu do Parku Narodowego Khao Sok od strony jeziora. Zapłaciliśmy za wstęp i dodatkowo 200 THB za wstęp do jaskini, która była na terenie kolejnego parku narodowego, a my mieliśmy ją w planie wycieczki. Wraz z przewodnikiem, Panią prowadzącą łódkę, oraz 8 innymi osobami wsiedliśmy do tradycyjnej łódki, która oprócz tego, że jest drewniana to ma olbrzymi silnik wyciągnięty z jakiegoś samochodu. Po godzinie byliśmy w najbardziej instagramowym miejscu, gdzie z jeziora wystają 3 skały. Moim zdaniem to nie jest najpiękniejsze miejsce tego parku, no ale fotki są😄
Następnie ruszyliśmy na obiad do naszej bazy noclegowej. Płynęliśmy tam kolejne 40min, bo jest to serio w du*iu. Okazało się, że mamy niedoczas i nie ma za wiele czasu na relaks, tak jak było to zaplanowane. Nie byłam z tego faktu zadowolona. W końcu byliśmy pośrodku niczego, z brakiem zasięgu i pięknym widokiem. Wiadomo, że miałam ochotę na książkę, albo schłodzenie w jeziorze.
Marsz do jaskini

No ale nic, trzeba było potulnie maszerować za przewodnikiem w głąb dżungli. Musieliśmy się spieszyć, bo zaciągało się na deszcz. Wszędzie czaiły się pijawki, które są szczególnie aktywne jak jest mokro. Całe szczęście naszej grupie udało się obejść bez ugryzień, ale słyszałam, że to rzadkie zjawisko. Nawet zapytałam przewodnika, czy powinnam ubrać długie spodnie, żeby uniemożliwić im dostanie się do skóry. Wiesz co odpowiedział? „Bez sensu, bo będą szły tak wysoko, aż znajdą kawałek skóry, lepiej już odcinać je z nóg. Nie bój się, one nie są niebezpieczne, tylko obrzydliwe.” No nie powiem żeby mnie to zachęciło do maszerowania…

Celem naszej wędrówki była jaskinia. Po drodze, oprócz pijawek, mijaliśmy kupy słoni, dziurę, w której żyła tarantula, a nawet jedliśmy liście. Nasz szalony przewodnik postanowił nam pokazać jak wygląda tarantula i wsadził do jej domu małego kija. Pająk jednak nie był zainteresowany, zaatakował kijka tylko na sekundę i schował się ponownie. Po dojściu do jeziora czekała na nas tratwa, którą podpłynęliśmy do jaskini. Było tam totalnie ciemno, dlatego każdy musiał mieć latarkę.
Domek na wodzie
Nie wyobrażaj sobie rajskiego domku, jak na fotkach z Malediwów. Nasz „domek” był mikroskopijny. Składał się z łóżka, szafki nocnej i wiatraka. Prąd dostępny był tylko od 20 do 6 rano, żeby można było użyć wiatraka w nocy. Łazienka była wspólna i tak samo jak domek, pływała na czymś co przypominało metalowe beczki.

Nocleg w dżungli – Dzień drugi

Noc nie była za długa, ponieważ o 6:30 wypływaliśmy na najważniejszą i chyba najlepszą część wycieczki, czyli poszukiwanie dzikich słoni. W zasadzie po to był ten nocleg. Żeby wcześnie rano móc podglądać te piękne stworzenia. Nie było pewności, czy w ogóle je zobaczymy, ale było duże prawdopodobieństwo. Przewodnik powiedział, że jak będzie padać w nocy, to raczej nie zejdą do jeziora się napić, bo będą mieli wodę w dżungli. Pogoda nam jednak sprzyjała i nie tylko udało się zobaczyć jednego słonia, ale widzieliśmy całą rodzinę.


Przez godzinę siedzieliśmy w ciszy i obserwowaliśmy jak spacerują zboczem, a jeden z nich postanowił się wykąpać, mimo naszej obecności na wodzie. Niesamowite było jak niezdarne słoniątko było asekurowane przez rodziców. Dla tej chwili warto było się nie wyspać i przypłynąć, aż na koniec jeziora. Próbowaliśmy jeszcze wypatrzyć gibony, ale tego się już nie udało. Wróciliśmy, zjedliśmy śniadanie i w końcu mieliśmy czas wolny. Od razu wskoczyliśmy w stroje kąpielowe i poszliśmy na kajaki. Cudowny czas. W ramach wycieczki mieliśmy jeszcze obiad w drodze powrotnej. Około 16 byliśmy z powrotem w hotelu.
No i co myślisz o wycieczce po Khao Sok? Ja uważam, że było warto i będę to wspominać do końca życia. Jeśli Ty też chcesz przeżyć taką przygodę to zostawiam Ci namiar na przewodnika, który znajdziesz na ostatnim zdjęciu.
Oglądając zdjęcia i czytając Twoje spostrzeżenia ma się ochotę bez zastanowienia spakować i wyruszyć na taką wyprawę. Mam cichą nadzieję że kiedyś pojedziemy tam razem.